Mr. Fitness

     Gdy w 2016 roku zabierałem się za rzucanie palenia wiedziałem, że rzucam się z motyką na słońce. Poprzednie próby zawsze kończyły się niepowodzeniem i tak naprawdę ja sam nigdy nie byłem specjalnie zainteresowany porzuceniem nałogu. Moi rodzice wprawdzie nie palili, ale żyli z teorią „Gość w dom, Bóg w dom”, więc gdy gościli palaczy w całym domu unosił się swąd papierosów. Nie wspominając, że mój dziadek nałogowy palacz zawsze przy nas palił. Coś co dzisiaj wydawałoby się dla mnie nie do pomyślenia było wtedy normą. Dlatego nigdy nie rozumiałem, że komuś może przeszkadzać zapach wydalany przez palacza i wszelkie raporty o paleniu biernym po prostu wyśmiewałem. Waląc prosto z mostu ja po prostu lubiłem palić.

    Do gry wkroczył jednak nowy gracz, moja córka, która urodziła się 3 miesiące za wcześnie i przeszła niesamowitą walkę bym mógł mieć zaszczyt nazywania się Tatą. Nie miało więc już znaczenia co ja lubię, bo to zeszło na dalszy plan. Rzucenie palenia stało się priorytetem. Jednak by dokonać niemożliwego potrzebowałem pomocy. Chantix okazał się być produktem którego potrzebowałem. Recepta jest prosta, bierzez tabletki według ściśle określonego planu nie zaprzestając palenia. Z biegiem czasu po prostu odechciewa ci się palić, aż w końcu dochodzisz do momentu gdy palenie przestaje ci smakować. Proceder powinien trwać od 3-6 miesięcy. Żeby jednak nie było za łatwo, to są efekty uboczne. Jednym z nich są naprawdę dziwne sny. Sam się o tym przekonałem pewnego razu gdy za pózno wziąłem jedną dawkę. Nie pamiętam dzisiaj szczegółów owego snu, ale pamiętam, że normalne koszmary senne przy tym śnie to było nic. Była to dla mnie dobra nauczka by zawsze brać lekarstwo na czas. Koniec, końców po niecałych trzech miesiącach stałem się osobą niepalącą. Mój lekarz był pozytywnie zaskoczony, że nie musi wypisywać mi kolejnej recepty. Od tamtej pory minęło ponad 5 lat, od tamtej pory nie zapaliłem papierosa. Czy miałem ochotę, jasne. Czy dalej lubiłbym palenie? Oczywiście. Jednak pozbyłem się nałogu, więc nie ma sensu do niego teraz wracać. Zwykły rachunek zysków i strat, i w tym równaniu więcej plusów stoi po stronie zdrowia. 

    I tak jak w 2016 roku miałem potrzebę dokonania niemożliwego, tak i w 2021 roku musiałem stawić czoło nowemu wyzwaniu – zdrowemu trybowi życia. Powód jest prostu - stałem się spaślakiem. Zrzucenie winy na Koronawirusa byłoby nie fair z mojej strony. Nie jestem poza tym osobą która szuka winnych i raczej skupia się na samym problemie i jego rozwiązaniu, bo fakt pozostaje faktem, że w ciągu ostatnich lat zacząłem coraz częściej prowadzić mocno siedzący tryb życia. Dłuższe godziny w pracy, brak jakiegokolwiek ruchu, a następnie praca zdalna nie wpłynęły za dobrze na moją wagę. Jedyne co broniło mnie przed tytułem spaślaka przez dłuższy czas był mój wzrost który umiejętnie rozkładał kolejne gramy tłuszczu w moim ciele, a przy braku tkanki mięśniowej nie miał problemu ze znalezieniem miejsca. Być może gdybym wcześniej miał problem z wagą, to nie dopuściłbym do takiej sytuacji, ale ja zawsze mogłem jeść co tylko chciałem i zawsze miałem niedowagę. Nawet amerykańska dieta i jedzenie co drugi dzień pizzy, cheesburgerów, pasty i heros przegrywała ze mną przez pierwsze 10 lat pobytu w USA. Pandemia jednak trwała w najlepsze a ja jedyny ruch jaki wykonywałem to ten wewnątrz mieszkania. W końcu zaczął się pojawiać u mnie ból dolnej części pleców w okolicy kości ogonowej, który najprawdopodobniej wziął się od siedzącego trybu życia i zwiększonej wagi ciała. Oczywiście zamiast zacząć się ruszać, zacząłem brać tabletki które miały zniwelować ból po 30 dniach. (Nie)stety do tego dołączył bardzo szybko problem ze snem. Budziłem się w okolicach 2-3 nad ranem nie mogąc zasnąc, by następnie padać na pysk w okolicach 20-21 i powtarzać cały cykl. Trwało to kilkanaście tygodni aż powiedziałem basta. Wpadłem na pomysł zapisania się na siłownię by powalczyć troszeczkę z nadwagą. Plan był prosty. Siłownia 4 razy w tygodniu po 45 minut w okolicach piątej rano pozwoli mi zrzucić kilka kilogramów i uregulować spanie. Skoro nie mogę spać to wykorzystam ten czas na coś innego niż Xbox. 

    Warto tu podkreślić, że moje doświadczenie z siłownią czy aktywnością fizyczną sprowadza się do graniem w kosza czy nogę na wuefie, w szkole i po szkole, bo nauczyciele byli zbyt leniwi by nauczyć nas podstaw i wagi aktywności fizycznej. Do tego miałem jeszcze epizod z siłownią na około 3 miesiące kilka lat temu. Nigdy nie byłem jegomościem który był w stanie zrobić 20 pompek, mógł przebiec kilometr czy po prostu umiał podciągnąć się na drążku. Bedąc osobą z szybkim metabolizmem nie musiałem się tym ani martwić ani przejmować. Ot taka klątwa. 

    Reasumując, mamy do czynienia z 38-letnim facetem a.k.a kaleką który waży 102 kg przy 188 cm wzrostu. 

    Samo pójście na siłownię to zderzenie z trochę inną rzeczywistością. To tak jak odpalenie gry kilka miesięcy po premierze gdzie każdy gracz ma wymaksowane staty. Trochę wstyd podnosić 6 kg hantle gdy kolega obok ma 20 kg. Trochę wstyd gdy na bieżni musisz robić pauzę po 3 minutach bo serce ci wyskakuje z gardła, a koleżanka obok biegnie sobie na spokojnie 20 minutek. Nie inaczej jest gdy okazuje się, że masz taki deficyt masy mięśniowej, że nawet najprostsze ćwiczenie sprawia ci problem, a na następny dzień nie ma mowy o poruszeniu tą częścią ciała. Jednym słowem dramat. 

    Ten interesujący początek tym razem nie zniszczył mojej determinacji. Wyznaczyłem sobie termin trzech miesięcy by zobaczyć czy będą jakieś rezultaty i wtedy podjąć decyzję co dalej. Zacząłem podglądać innych by nauczyć się jak obsługiwać pewne maszyny lub poznać nowe ćwiczenia, zacząłem wydłużać czas na bieżni, a także zwiększać jej kąt nachylenia. Zacząłem zapisywać w aplikacji swoją wagę i to co jem. Oszukiwałem się. Wstając z łóżka nie myślałem o wyjściu na siłownię, myślałem o założeniu skarpetek, spodenek i butów. Koncentrowałem się tylko na kolejnym etapie, gdyż wizja 45 minutowego wysiłku fizycznego o piątej rano mnie przytłaczała. Gdy wskakiwałem na bieżnię, to szybko odpalałem Netfliksa czy Amazon Prime by jak najszybciej oderwać się od bólu fizycznego, potu i zmęczenia. Minął miesiąc a ja czułem tylko ból czegoś co można nazwać zalążkiem mięśni, byłem zmęczony, plecy dalej bolały, ale przynajmniej zacząłem lepiej spać. Dodatkowo plusem był spadek wagi. To mnie motywowało. Dalej trzymałem się ustalonego planu na 3 miesiące. Coraz częściej oglądałem na You Tube filmiki z ćwiczeniami i dosyć szybko natrafiłem na kolesia który miał tyle tkanki tłuszczowej co ja mięśniowej czyli mniej niż 5%. Ten jegomość to Jeff Cavaliere właściciel Athlean X, który oferuje odżywki i programi ćwiczeniowe. Na początku tego nie wiedziałem, oglądałem jego filmiki i potem próbowałem powtórzyć kilka ćwiczeń na siłoweni. Im więcej jego filmików obejrzałem tym więcej nabierałem przekonania, że ten koleś wie co mówi. Zacząłem więc klikać na linki pod jego filmikami które zabrały mnie na stronę oferującą kilka jego programów treningowych. Cena ponad $100 za 3 miesięczny program mimo iż nie wydawała mi się wysoka, to jednak odstraszała, bo po co wydawać kasę skoro można obejrzeć jego filmiki na Tubie. Zacząłem jednak przekonywać się by spróbować, by zainwestować. Lepsze to niż pompwanie kasy w trenera osobistego. W końcu się przekonałem. Potrzebowałem pomocy, dokładnie tak samo jak z Chantix, gdy rzucałem palenie, tak teraz musiałem mieć lepsze ukierunkowanie ćwiczeń. I tak stałem się właścicielem programu AX-1. Za $100 dostałem dożywotni dostęp do tego programu czy to przez pdf czy stronę internetową, która za pomocą fajnego kalendarza i filmików pozwalała mi naprawdę odkryć co oznacza zmęczenie fizyczne. 

    Z perspektywy czasu czasu, cieszę, że pierwszy miesiąc na siłowni spędziłem bez programu Jeff’a, gdy ten mimo iż dedykowany początkującym skopał mi tyłek już w pierwszym tygodniu. Gdy w drugim Jeff chciał żebym zrobił 100 pompek to popatrzyłem z niedowierzaniem. Ale z jeszcze większym niedowierzaniem patrzyłem na siebie gdy te 100 pompek zrobiłem. Jasne zajęło mi to 18 minut, w międzyczasie miałem 3 zawały, na następny dzień nie mogłem podnieść rąk ale je zrobiłem. Ten moment udowodnił mi, że warto. Ok, nie jestem w stanie jeszcze zrobić serii 10 pompek ale mogę zrobić 2 serie po 6, mogę zrobić, 17 serii by dobić do 100. To takie proste! Był to moment przełomowy dla mnie. I do niego zawsze wracałem gdy mój mózg zaczął bawić się ze mną, gdy szukałem wymówek by odpuścić, bo to nie ma sensu, bo jestem za stary, bo będę zmęczony, bo zaś mnie będą mięśnie boleć, bo będzie mniej czasu na granie. Za każdym razem wracałem do momentów które dawały mi kopa, które pokazywały, że jednak progres jest. To, razem z ciągłym oszukiwaniem siebie i patrzeniem tylko na następny krok, a nie na plan na cały dzień pchało mnie dalej. Po pierwszych trzech tygodniach treningu z programem AX-1 przyszedł czas na wyzwanie. Nazwane dosyć prostu „400 challenge” wymagało zrobienia 100 pompek, 100 przysiadów, 100 brzuszków i 100 inverted row. Żeby nie było zbyt prosto to całość należało wykonać w przeciągu 18 minut by zakwalifikować się do drugiego miesiąca. Mnie zajęło 36 minut podczas pierwszego podejścia i 33 minuty podczas drugiego. Z jednej strony byłem zawiedziony, bo oznaczało to powtórzenie całego miesiąca ćwiczeń, ale z drugiej strony byłem naprawdę dumny i szczęśliwy, że udało mi się to wyzwanie w ogóle ukończyć. Wcisnąłem więc reset do dnia pierwszego i zacząłem zabawę na nowo. W międzyczasie zmieniłem aplikację do logowania jedzenia i wagi. Postawiłem na darmową wersję MyFitnessPal. Zamiast ograniczać się tylko do deficytu kalorii zacząłem uważnie się przyglądać temu co jem. Wprawdzie już wcześnie powoli odstawiłem słodycze, to nadal jadłem za dużo tłuszczy i za mało białka i węglowodanów. Postanowiłem zainwestować w napoje proteinowe, produkty pokroju roślinnego i aminokwasy. Coraz bardziej przekonywałem się do owsianki na śniadanie z owocami, sałaty z grillowanym kurczakiem na lunch i kurczakiem, wieprzowiną lub wołowiną na obiad. To wszystko zastępowało mi pizzę, hamburgery czy tacos. Gdy miałem ochotę na pizzę, to zamówiłem sobie pizzę ale szybko się okazało, że mój organizm nie jest zbyt zadowolny z tego wyboru. Tak więc mimowolnie przestawiłem swoją żywienie na zdrową żywność ale jednocześnie nie stosując się do żadnej diety np. Keto. Zastąpiłem frytki ryżem, fast food pokroju McDonalds - Chipotle i sumiennie logowałem wszystko w aplikacji. Uczyłem się siebie na nowo, robiłem korekty. Przez jeden miesiąc miałem dzienny deficyt ponad 1,000 kalorii. Waga wprawdzie spadała, ale miało to również negatywne skutki w budowaniu siły. Musiałem więc zwiększyć dawki protein i węglowodanów, dodałem też do diety Kreatynę. Rezultat – powtórzone wyzwanie udało się zaliczyć poniżej 18 minut. Dało mi to potwornego kopa do przodu. Może moje ciało nie za bardzo się jeszcze zmieniło, ale miałem coraz więcej siły, mogłem powoli zwiększać obciążenia, miałem wyregulowany sen i dodatkowo jako efekt uboczny zachęciłem moją mamę i dziecko do ćwiczeń. 

    Minął kolejny miesiąc, a wraz z nim kolejne wyzwanie. 400 challenge tym razm padło poniżej 15 minut. Ogień! Egzamin końcowy drugiego miesiąca programu to minimum 150 pompek, 75 inverted rows, 150 przysiadów i 150 pajacyków. Udało mi się w 20 minut. Mięśnie mnie zawiodły, ale adrenalina napompowała je od razu bo o porażce nie mogło być mowy. Trzeci miesiąc wydawał się więc formalnością. Nie żeby było łatwo, bo to najtrudniejszy miesiąc ale mentalnie przestawiłem się już na nowy tryb życia. Dzienne ćwiczenia, godzinne spacery po kilka kilometrów, zdrowe odżywianie, stało się dla mnie czymś naturalnym. Podobnie jak z Chantix i rzucaniem palenia, niczego sobie nie odmawiałem. Po prostu dałem sobie czas na przestawienie się. Mój cel w międzyczasie się wydłużył z trzech miesięcy na 12, bo dalej nie jestem zadowolony z tego jak wyglądam. Waga spadła do 90 kilogramów, ale to dopiero połowa drogi. Jeżeli miałbym to do czegoś porównać to najprościej do starej reklamy Championa w której facet wiosłuje w stronę zachodzącego słońca z tekstem „Każdego dnia staram się dopłynąć do słońca, każdego dnia jestem coraz bliżej”. Zrozumiałem, że nie ważne jest zrobienie fajnej klatki piersiowej, czy sześciopaka ale ciągłe pokonywanie własnych słabości i ciągłe próbowanie nowych wyzwań. Nie nauczyłem się tego niestety na lekcjach wychowania fizycznego, nie nauczyłem się tego grając z chłopakami w kosza. Uczę się tego dosyć późno bo w wieku 38 lat, ale liczę, że to już ze mną zostanie. 

    Chciałbym, żeba ta historia miała Happy End ale to by było zbyt piękne. O ile na koniec miesiąca trzeciego kolejne 400 challenge zrobiłem bez problemu tak wyłożyłem się przy końcowym egzaminie. 12x10 Burpees, 12x10 Inverted Rows, 12x10 V-Up Russian Twists i 12x10 Dumbbell swings to było zdecydowanie za dużo jak na moje możliwości. Pozytywnym aspektem niech będzie to, że siłowo nie miałem większych problemów. Braki kondycyjne wyszły jednak aż nadto. Burpee jest jednym z bardziej wymagających kondycyjnie ćwiczeń. Oddechu zaczęło brakować szybko i na całość potrzebowałem aż 44 minut, gdzie akceptowalnym czasem jest 25 minut. Przegrałem z samym sobą. Już po trzeciej serii zaczął pojawiać się kryzys. Moje ciało odmawiało posłuszeństwa, mózg dawał jasno sygnały żeby odpuścić. Po piątej serii wiedziałem, że czasowo się nie wyrobię. Nie miałem nawet pomysłu gdzie mógłbym zacząć zyskiwać cenne sekundy, bo brakowało go na złapanie oddechu. Walczyłem jak mogłem żeby chociaż zaliczyć te 12 serii. Udało się! Jednak w przeciwieństwie do miesiąca pierwszego nie ma tu za dużo radości, że wykonałem zadanie. Mentalnie myślami byłem już przy kolejnym programie, a tu trzeba zrobić krok w tył. Lepiej poczułem się dopiero jak przejrzałem statystyki. Moje 14 minut 25 sekund które miałem w 400 challenge dawało mi odległą 17,393 pozycję pozycję rankingu. Słaby wynik Final Challenge dawał mi 6,737 miejsce. Pokazuje to mega pracę jaką wykonałem, a wyzwanie zaliczę za miesiąc lub dwa. Nie ścigam się z nikim tylko samym sobą.

Komentarze

Anonimowy pisze…
Fingers crossed!