Recenzja Viva Pinata: Trouble in Paradise




Pamiętam pierwsze komentarze na forach internetowych gdy Microsoft I Rare zapowiedzieli Viva Pinata. Byłem zszokowany pozytywnymi opiniami jakie pojawiały się z ust graczy, którzy przestali oglądać dobranocki dosyć dawno, a wieczorny kubek z mlekiem zamienili na piwo. I owszem gra wyglądała uroczo, ale z zapowiedzi była niczym innym jak rozbudowanym Tamagotchi. Zdziwiony lekko poddałem się mani i sam zakupiłem swoja kopię gry. Mam do niej duży sentyment, gdyż jest to jedyna gra którą udało mi się kupić na ebayu nową i sprzedać jako używaną za większe pieniądze. Gra była ok, ale mnie rozczarowała pod wieloma względami. Sama w sobie potrafiła zrelaksować, ale w chwili gdy chcieliśmy grać w nią dla achievementów stawała się nieznośna.
Tym razem nie planowałem w ogóle zakupu Trouble in Paradise czyli pełnoprawnego sequelu. Decyzja wyszła ode mnie spontanicznie, gdy pojechałem na lunch do meksykańskiej restauracji, która jak się okazała była umiejscowiona koło Gamestop. Może to jej urok, może to Maybelline... jak to było kiedyś w sławnej reklamie. Nie ma to większego znaczenia, gdyż grę zakupiłem. I co? Pierwsze wrażenie jak najbardziej pozytywne, szczególnie gdy zorientowałem się, że gra kosztuje o $20 mniej od standardowego tytułu. I świetnie! Potem było już gorzej. Fabuły opisywać nie będę, gdyż sama w sobie jest zbędna. Wszystko można skrócić do jednego zdania. Zły Ruffian i spółka skasowali całą bazę danych Pinat i gracz musi ją odtworzyć. Ale nie ma też co ukrywać, że fabuła nie gra tu żadnej roli jest po prostu stworzona, bo dziś każda gra musi ją posiadać. Ani się nad nią później nie zastanawiamy, ani nie mamy praktycznie jak ją śledzić. Po krótkim filmiku jesteśmy wrzuceni do ogrodu. Szybkie sprawdzenie zmian jakie się w grze pojawiły i przystępujemy do dzieła, czyli tworzenia ogrodu.
Wszystko na pierwszy rzut oka wygląda identycznie. Gra hula na dokładnie tym samym engine, trawka dalej więc wygląda prześlicznie, ale niestety nadal pojawiają się upierdliwe loadingi podczas wizyty w sklepie, a nawet dodane szybkie menu pod RB nie pojawia się natychmiast. Szkoda, że nie zostało to poprawione. Może loadingi i nie są specjalnie długie, ale ciągle korzystanie z menu i powrót do ogródka staje się moim zdaniem nużące. Prawda jest jednak taka, że od strony graficznej nie za dużo dało się poprawić. Jasne, można było dodać jakieś wodotryski, ale biorąć pod uwagę, że grafika i tak jest pierwsza klasa, a gra jest przeznaczona głównie dla dzieci taki zabieg nie miałby sensu. Lepiej skorzystać z czegoś co się sprawdziło, zrobić to przy obniżonych kosztach dewelopingu. Druga strona A/V czyli audio też nie prezentuje się źle. Pinatki wydaje znane i miłe odgłosy, muzyczka jest przyjemna dla ucha, a vioceacting może i nie należy do najlepszych ale z pewnością nie przeszkadza.
Gameplay to znane ale rozwinięte tamagotchi. Ponadto osoby grające w pierwszą odsłonę poczują się jak ryba w wodzie. Naszym zadaniem jest zbudowanie ogródka, zaczynając od sadzenia trawy, kwiatów czy drzew. Zrobienia stawików, płotków, wysypania piasku czy śniegu. Mamy do dyspozycji setki różnych dekoracji, dzięki którym pinaty zostaną przyciągnięte do naszego ogródka. Później standardowa już zabawa w hodowców, zbieranie owoców, karmienie pinat, budowanie ich domków, rozmnażanie ich i przywoływanie nowych. Niestety ale gra posiada istotny moim zdaniem błąd, który został odebrany ze śmiechem na pewnym forum. Otóż gra wita nas skromnym tutorialem, którego większości graczy którzy grali już w grę nie będzie czytać. Na tutorial składają się challenge, jednym z nich jest upolowanie pinaty, gdyż nowością w serii jest możliwość przeniesienie się na tereny pustynne czy arktyczne i upolowanie niektórych gatunków pinat. Tak czy inaczej jednym z challenge jest właśnie upolowanie sympatycznego węża, Po wykonaniu tego dostajemy challenge w postaci rozmnożenia pinat, ale nie jesteśmy tego w stanie zrobić jeżeli nie posiadamy domku, a żeby posiadać domek musimy otrzymać z gry budowniczego. A by otrzymać budowniczego musimy nakarmić pewne dwie biedronki. Niestety gra tego nie tłumaczy, jedynie nakazuje ci zaznaczyć owe biedronki. Na niesczęście wąż którego złapałem w challenge 2 zjadł moje biedronki, więc nie miałem możliwości doprowadzić do tego o co mnie gra prosi. Ponadto nie byłem świadomy tego iż od tego zależy przyjście budowniczego i tak męczyłem się nabijając powoli level za levelem, dopóki zapytałem o pomoc. Ponado błędem jest sławna Pinata Vision o której więcej napiszę później, otóż gra nie informuje się, że skanowanie kart można zacząć dopiero po osiągnięciu levelu 4, przez co od razu po odpaleniu gry męczyłem się ze skanowaniem nie zdając sobie sprawy, że nic z tego i tak nie wyjdzie. I moim zdaniem są to ewidentne błędy w grze i tutorialu, Jest to o tyle duży błąd, że gra jest przeznaczona glównie dla dzieci, które to często należy prowadzić za rączkę, więc moim zdaniem deweloper powinien dołożyć wszelkich starań by wszystko ze sobą współgrało. A tu się dodatkowo okazało, że doświadczony gracz coś zakombinował i popadł w kłopoty.
To, że gameplay został niezmieniony nie jest bynamniej minusem gry, w szczególności, że doszły 32 nowe gatunki pinat, gra nie jest też specjalnie prosta i nie zostawia gra samemu sobie, gdyż jak w prawdziwym ogrodzie jest co chwilę coś do roboty. Czy to wyrywanie chwastów, czy przeganianie pinat których jedynym zadaniem jest psucie czegoś. Niektóre gatunki jak w poprzedniej odsłonie walczą ze sobą, więc naszym zadaniem jest ich rozdzielenie za pomocą płotka, czy też łopaty. Gracz jednak pogubić się nie może, gdyż dzięki możliwości wykupienia usług podlewaczki, stróża, zbieraczki itd odciążamy się lekko od obowiązków dzięki czemu możemy np skupić się na rozmnażaniu pinat czy skanowaniu kart. To pierwsze wygląda jak w pierwszej odsłonie, mamy minigierkę w postaci zebrania odpowiedniej ilości serduszek i dojścia do naszej wybranki serca. Seks pinat przedstawiony w postaci tańca naprawdę może przywołać uśmiech na niejednej twarzy. Mamy też dwa inne rodzaje minigierek, a są to wyścigi i wybór najlepszej pinaty. O ile w przypadku wyścigu mamy jeszcze jakiś wpływ na zwycięstwo (chociaż nie przychodzi to łatwo), gdyż możemy zbierać bomby, to o tyle w przypadku pokazu mody mamy do czynienia z randomem. Gierki moim zdaniem są nieprzemyślane i nie sprawdzają się w swojej roli. Twórcy mogli włożyć odrobinę więcej wysiłku w nie. Podobnie sprawa się ma z Pinata Vision. Z początku pomysł wydawał się przedni, ale w chwili gdy dochodzi już do samego skanowania kart można dostać szału. Chociaż też z ręką na sercu muszę przyznać, że przyszło mi skanować jedną tylko oryginalną kartę, reszta to albo próby zeskanowania karty z ekranu monitora, albo czarnobiałego wydruku. Często jest to wprost niemożliwe, a dokładność z jaką należy trzymać nieruchomo niektóre karty powoduje, że często po prostu dajemy sobie z tym spokój. Zamiast słabego kodu kreskowego z boku karty deweloper mógł wymyślić coś lepszego. W końcu mamy do czynienia z maksymalnie z około 200 kartami, a nie paroma tysiącami. Dodatkowo nie wiem jak beta testerzy mogli przepuścić takie coś, chyba że był to celowy zabieg by ci którzy postanowili ściągać karty z internetu specjalnie się męczyli.
Kolejną nowością jest możliwość tresowania pinat za pomocą specjalnej pałki. Niestety nie uznałem tego za pomysł rewelacyjny i po paru próbach dałem sobie z tym spokój uznając tą opcję za zbędną. Najważniesze, że podstawowy element gameplayu nie został zmieniony i szkoda trochę, że te dodane nie spełniają swoich założeń.
Ja tu skrobu, skrobu a nie piszę nic o dodanych trybach rozgrywki, otóż możemy sobie spokojnie po prostu wskoczyć do gry nie będac prześladowanym przez złego ruffiana i goniony challengami i po prostu się pobawić. Jest to chyba idealny tryb dla dziewczyn czy małych dzieci, bo jak wiadomo mężczyzna musi mieć w grze challenge by się nią zainteresować. Ale dla najmłodszych pomysł jak znalazł. Tak samo dobrym pomysłem jest co-op i tak samo jak w przypadku trybu wspomnianego przed chwilą co-op na jednej konsoli też jest skierowany raczej dla najmłodszych czy dla graczy, którzy będą uczyć nowicjuszy praw rządzących światem pinat. Dzieje się tak ponieważ, ekran nie dzieli się na pół, i mamy po prostu dwa kółeczka w ogrodzie, ogranicza więc to nasze pole manewru do samodzielnej gry. Chyba, że ktoś ma bliźniaka syjamskiego szczepionego tyłekiem, który zawsze robi to samo, to wtedy owszem. W innym przypadku wątpię by gracze znaleźli w nim pociechę. Chyba, że jak już wspominałem jesteśmy rodzicem i chcemy ze swoim szkrabem poszaleć chwilę przed konsolą zanim będziemy mu musieli pieluchę zmienić. Na szczęście to nie koniec opcji co-op. Dodatkowo możemy szczepić dwie konsole ze sobą za pomoca system link czy xbox live i to jest to co króliki lubią najbardziej. Razem z maksymalnie 4 graczami możemy zacząć uprawiać wspólny ogród. Pomysł jest trawny, gdyż ładnie można się podzielić rolami i tak gdy jeden leci na polowanie drugi przekopie grządki. Dodatkowo zachowano opcję przesyłania sobie pinat nawzajem.

Viva Pinata Trouble in Paradise jest na pewno lepsza od poprzedniczki i jak sam deweloper stanowił jest to „full experience”. Wprawdzie nie wszystkie elementy zgrały ze sobą, ale gracz dostaje po niższej cenie możliwość świetnej niekrwawej zabawy na kilkadziesiąt godzin. Tylko pomyślcie teraz drodzy gracze o wyrywaniu lasek na pinaty. Brak dużej ilości zmian powoduje, że gra zachowuje swój klimat, a nawet jeżeli dodatki nie do końca były trafione czy dopracowane to nie psują one gameplayu. Przy zbliżających się hitach poleciłbym VP kupić by się szybko odstresować. By spędzić parę miłych chwil zanim zacznie się krwawą rzeź przez Xbox Live. Polecam ją również wychowanym młodych dzieci czy samotnym matką, którym przyznano becikowe. Najlepiej jednak gra powinna trafić w dziewczyny które są tak brzydkie, że muszą się czymś innym zajmować żeby nie przestraszyć sie swoim wyglądem patrząc w lustro. Prawdziwy ogier i mężczyzna z krwi i kości taki jak JA!! Też znajdzie w grze plusy i zapewne będzie dla niego to miła odskocznia.

PS. Zapomniałem o studentach ogrodnictwa... im też polecam.

Ocena 7/10

Komentarze

Testmeblog pisze…
Recenzja ok, ale podsumowanie to sobie mogłeś darować. Seksistowskie i chamskie komentarze chyba jeszcze nikomu nie przysporzyły popularności. Słowny przez to nie będziesz. Co najwyżej niesławny.