Recenzja Dark Sector

Po olbrzymim sukcesie Gears of War wiadome było, że nastał nowy trend w branży konsolowej. Po dominacji FPS deweloperzy zreflektowali się, że strzelanki TPP również mogą przynosić profit. I tak w ostatnim czasie mieliśmy okazję sprawdzić przykładowo Uncharted: Drake's Fortune na PS3, a teraz Dark Sector.

Dark Sector po raz pierwszy został zapowiedziany w 2004 roku (czyli długo przed premierą GoW), jednak jak każdy wie od zapowiedzi do projektu finalnego długa droga i wiele rzeczy jest w stanie się zmienić. I tak było właśnie z tym tytułem. W 2004 roku na pokazowym trailerze fabuła została umieszczona gdzieś hen w kosmosie, a nasz mothafacka w jakimś super klawym kostiumie robił rozpierduchę. Grając w produkt finalny możemy śmiało stwierdzić, że mało zostało z oryginału, gdyż po pierwsze nie posiadamy ani żadnego bajeranckiego kostiumu, ani nie jesteśmy w kosmosie, tylko w Lasria. Nie pytajcie mnie, co to za "miejscówa", bo nie mam zielonego pojęcia. Szybko jednak wywnioskowałem, iż Lasria nie istnieje, ponieważ nie ma jej w Google. A wedle zasady "czego nie ma w Google, to nie istnieje", tak też jest i w tym wypadku. Lasria jest jednym z fikcyjnych bloków sowieckich, gdzie toczy się akcja naszej gry.


Zostajemy wrzuceni w rozgrywkę w chwili, gdy agent sił specjalnych Hayden podczas rozmowy z przełożonymi na temat misji ma dylematy, czy jest w stanie ją wykonać. Nie ma to jak rozterki emocjonalne od samego początku. No ale w związku z tym, że chłopak nie ma wyjścia, gdyż to my nim sterujemy (a my chcemy zabijać!!) to ciągniemy go dalej. I tak przemieszczamy się przez coś co wizualnie wygląda jak gułag i zabijamy żołnierzy używając naszego pistoletu, czy zapożyczonego od zwłok karabinu. Pierwsze wrażenia? Pozytywne jak najbardziej. Świetne i megarajcujące jest schowanie się za murkiem, a później "umiejcowienie" kulki w głowie przeciwnika. Warto do tego zapuścić sobie kawałek Rage against the machine "Bullet in the head" i sekwencję powtarzać non stop. Nie znudziło mnie to nawet, gdy miałem już większe pole do popisu, ale o tym za chwilę. Do tego dochodzi klimatyczny wygląd samego gułagu i tajemnica w postaci wirusa, który wykorzystywany jest w jakiś tajemniczych eksperymentach.

By nie spoilerować za bardzo dodam tylko, że pierwsza misja kończy się atakiem ze strony jakiegoś mutanta i pokonaniem nas, w wyniku czego nasz przystojniaczek zostaje schwytany i zarażony tajemniczym wirusem. Może nie do końca w pełni zainfekowany, gdyż jedną rzeczą, która u nas zostaje zmodyfikowana jest nasza prawa ręka. Od tej pory poza standardowym pistoletem mamy także do dyspozycji okrągłe ostrze, zachowujące się niczym bumerang. Dzięki niemu możemy śmiało ciąć naszych przeciwników i uwalniać z ich ciał hektolitry krwi.


Rozgrywka przypomina tę rodem z Gears of War. Naszym zadaniem jest zaczaić się za murkiem i zdecydować czy będziemy walczyli wykorzystując nasze ostrze, czy może broń. Dodatkowo powoli dochodzą nam specjalne zdolności, które między innymi zapewniają pancerz, niewidzialność czy aftertouch, będący zdolnością kontrolowania lotu owego ostrza po wypuszczeniu go z ręki. Dodatkowo dochodzą walki z bossami, proste łamigłówki, które zazwyczaj sprowadzają się do złapania za pomocą ostrza jakiegoś przedmiotu, wykorzystanie elektryczności bądź ognia do otworzenia zamku czy wypalenia sobie dziury. Dodatkową frajdą jest możliwość wykorzystania płonącego ostrza do ataku. Twórcy dali graczowi naprawdę niezłe pole do popisu jeżeli chodzi o sposoby uśmiercania wroga i jest to zdecydowanie największy atut tej pozycji. Dodano również opcję upgrade'owania broni, co jest może i małą "zrzynką" z gry Resident Evil 4, ale jak to mówią fachowcy, jak już zrzynać to od najlepszych.


Graficznie trzeba przyznać, że gra wygląda dobrze. Po odpaleniu pierwszego levelu gracz zostanie poddany złudnemu wrażeniu, iż w końcu dostał pozycję dorównującą Gears of War, lecz niestety , nie do końca tak jest. Jakość tekstur czasami pozostawia wiele do życzenia i tytuł pod tym kątem jest niezwykle nierówny. Czasami potrafi naprawdę zachwycić, lecz czasem ciężko jest nawet na to patrzeć. Animacja postaci wykonana jest solidnie, chociaż zdarzają się bugi w postaci lewitujących ciał. Jeśli chodzi o framerate to zdarzają się przycięcia, ale na pewno nie psują ogólnej rozgrywki, więc nie ma co na nie specjalnie co narzekać. Od strony dźwiękowej gra również prezentuje się dobrze. Wszelkie odgłosy broni, miecza czy jęków wydobywających się z ciał naszych konających przeciwników są dosyć dobrze dopracowane.


Ostatnią sprawą, o której warto wspomnieć jest tryb online. Nie ma on najmniejszych szans konkurować z tym w Gears of War, który mimo iż posiada swoje wady i błędy nadal jest lepszym. Według niektórych tryb multi w Dark Sector został wrzucony na siłę. Nie jestem jednak w stanie zgodzić się z tym, albowiem miałem naprawdę niezłą frajdę. Przechodząc do sedna, tytuł ten oferuje dwa tryby rozgrywki. W jednym losowo jeden z graczy zostaje nosicielem wirusa i posiada wszelkie moce, a reszta grających ma za zadanie go zabić (czyli takie FFA VIP). Drugi - dwie drużyny z zarażoną jedną osobą w każdej z nich. Oczywiście zadaniem grających jest zdobycie największej ilości punktów. Jedynym problemem z online jest to, że zbyt dużo osób chyba się do niego nie przekonało i w niego nie gra, aczkolwiek nie ma większych problemów ze znalezieniem meczu; z pewnością nie ma też mowy o przeciążonych serwerach.

* Grafika - 7
* Dźwięk - 7
* Gameplay - 9
* Multiplayer - 7
* Ocena końcowa - 7.5/10


Reasumując tekst, Dark Sector jest tytułem dobrym i na pewno wartym uwagi. Pozycja posiada zdecydowanie więcej plusów niż minusów, a drobne błędy nie psują rozgrywki. Jeżeli zastanawiałeś się ostatnio jaką grę zakupić, to śmiało możesz sięgnąć po Dark Sector.

Komentarze